Dobór podłoża zależy od wielu czynników. Również o tego, czy mamy problemy z systemem korzeniowym i musimy mu (tymczasowo) stworzyć nieco bardziej optymalne warunki do rozwoju.
Sytuacja wyjściowa
W tym roku fikus z Tajlandii przez mój permanentny brak czasu podupadł na zdrowiu. Utracił kilka gałęzi, po ubiegłorocznych małych listkach nie ma praktycznie śladu. Do tego miseczniki, miseczniki i jeszcze raz miseczniki – upodobały go sobie szczególnie w tym roku. Ponieważ już nie używam na swoich drzewkach chemicznych oprysków, musiałem praktycznie tolerować ich większą lub mniejszą obecność na liściach.
Jednakże zastanowiło mnie, jak to jest możliwe, że tak odporne drzewo jak fikus, rosnący na dworze, przecież nieprzelewany, ma ciągłe problemy żółknięciem i gubieniem liści. Oprócz zabawy z wyławianiem miseczników, zasilałem do różnymi naturalnymi preparatami, ale efekt był niestety marny.
Wreszcie doszedłem do wniosku, że trzeba mu zajrzeć pod maskę. Z zewnątrz podłoże wyglądało na sypkie i gruzełkowate. Ale nieco poniżej zobaczyłem bardzo mocno przerośniętą bryłę korzeniową.
W ubiegłym sezonie to tej ciasnocie zawdzięczałem niewielkie listki na całej koronie. Wygląda na to, że w tym roku drzewko nie było w stanie sobie z nią już poradzić i zaczęło słabnąć.
Pamiętam z kursów u Volkera, że co jakiś czas, nawet drzewku z małymi listkami i gęstą koroną należy jeden sezon dać nieco odpocząć i przesadzić je do większej doniczki.
Przesadzanie dla zdrowia
Dlatego postanowiłem przyciąć bryłę korzeniową dość mocno i umieścić ją w mieszance składającej się większej frakcji akadamy, aby docierała do niej większa ilość powietrza.
Wcale nie przycinałem korony drzewka, nie chcąc usuwać wierzchołków, czyli producentów auksyn, wspierających właśnie rozwój korzeni. Wiem oczywiście, że można pomniejszyć koronę drzewa przy przesadzaniu, ba dokonać całkowitej defoliacji, ale tym razem nie zdecydowałem się na ten zabieg. Uważałem, że każda dodatkowa ingerencja stanowi niepotrzebny stres dla osłabionej rośliny.
W efekcie po 4 tygodniach drzewko wglądało tak jak na zdjęciu poniżej. Nie straciło ani jednego listka, ani jednej gałęzi.
Trzymam je w ogrodzie zimowym, który zabezpiecza skutecznie przed ewentualnymi przymrozkami, które mogłyby uszkodzić tworzące się korzenie (o tym mało kto Ci powie na warsztatach).
Co dalej?
Jeżeli wszystko pójdzie po mojej myśli, w kolejnym sezonie drzewko zostanie przycięte i zadrutowane. Zdaję sobie sprawę, że wielkość liści nie będzie satysfakcjonująca, ale nie ma to teraz znaczenia. Bonsai to sztuka cierpliwości.
Myślę, że na drugi sezon ponownie trafi do mniejszej frakcji i powrócimy do tematu pomniejszania liści i poprawy ramifikacji.