Tak intensywnego bonsaiowego weekendu dawno nie miałem. Bo jak inaczej nazwać zajmowanie się drzewkami 22h od piątkowego do niedzielnego popołudnia. I to jeszcze po tyogdniu, w którym przejechałem 2600km. Padam na pyszczek, ale główne cele zrobione i mogę wyluzować. I pomyśleć, że chciałem dzisiaj jechać jeszcze na szkolenie…
Z czego wynikał ten pośpiech? Otóż drzewa, które zimowały przytulnie u Volkera w ciągu ostatnich 10 dni, w których ich nie widziałem, wydłużyły mocno pąki, a niektóre nawet otworzyły liście. W sumie nic dziwnego, gdy od kilkunastu dni temperatura oscykuje w ciągu dnia dużo powyżej 10 stopni, a w nocy spada czasem do około minus jeden, minus dwa, ale generalnie utrzymuje się sporo powyżej zera.
Tak więc zabrałem się za przesadzanie i pracę nad nebari. Wiosna to czas, w którym nawet jeżeli nie przesadzamy, możemy popracować nad korzeniami. Wystarczy usunąć górną warstwę podłoża i popracować nieco kleszczami i nożyczkami.
Tak też zrobiłem z jałowcem sabińskim, u którego wreszcie usechł korzeń, który chciałem usunąć. Korzeń nacinałem na raty przez 2 sezony i na początku trzeciego sezonu był już całkiem suchy. Oznacza to, że drzewko wytworzyło inne korzenie, które zaopatrują roślinę.
Opis metody usuwania grubych korzeni i gałęzi znajdziesz tutaj.
Dodatkowo walczyłem z dwoma innymi jałowcami, które doszły do siebie po ubiegłorocznym formowaniu i bardzo chciały trafić do nowej mieszanki, pozbywając się rodzimej koreańskiej gliny.
Od dzisiaj korzenie wreszcie złapią oddech, bo tak wypełniały doniczkę, że woda prawie nie chciała wsiąkać. Teraz siedzą sobie w lekkiej mieszance i mam nadzieję dobrze wejdą w sezon. Wprawdzie optymalnie byłoby przesadzać je na jesień, ale obawiałem się, że w tej ciasnocie w doniczce mogą przypłacić ten czas zdrowiem.
Hitem weekendu było przesadzanie klona palmowego, który dostałem swojego czasu od Kamyka. Niestety klon okazał się mieć tyle niekorygowanych błędów, prostych odcinków i długich międzywęźli, ran, pęknięć że zdecydowaliśmy się z Volkerem zimą mocno go przyciąć i zacząć wyprowadzanie od początku. Przyznam szczerze, że mam nieco pretensje do Akiny, że taki „Scheiß” (cytat z Volkera) sprzedała mojemu Kamykowi. No ale nic, stało się i trzeba się z nim zmierzyć.
Klon zaczął wybudzać się na wiosnę i puszczać czerwone pąki. Wprawdzie trochę się spóźniłem, gdyż rozwinęły się już pierwsze liście, ale koniecznie chciałem, aby trafił do nowej mieszanki, więc przesadziłem.
Otóż klon miał tak przerośniętą bryłę korzeniową, że po wyjęciu z doniczki praktycznie nie było co usuwać starego podłoża. Trochę na górze, a tak same korzenie i tak upchane, że musiałem dosłownie wycinać piłą drzewko z doniczki… Masakra. Widziałem wiele importowanych drzew, ale to przebiło wszystko co widziałem do tej pory.
Zatem drzewko wybudzone, w nowej lekkiej mieszance. Pozostaje trzymać kciuki, że nie zostało zbyt mocno osłabione i zacznie zdrowo się rozwijać. Po prawdzie to Volker radził ściąć go na równo z ziemią i zacząć wyprowadzać drzewko wielopienne, ale ostatecznie się na to nie zdecydowaliśmy. Zresztą Kamyk kupował je na naszą rocznicę ślubu i chciałem, aby kiedyś wyglądało podobnie do tego, który otrzymałem w ubiegłym roku w kwietniu.
W kolejce był jeszcze między innymi grab koreański, który wymyśliłem sobie jako ishizuke (drzewko na skale). Ponieważ w sobotę miałem spotkanie z Volkerem byłem ciekawy jego metody.
Ostatecznie drzewko trafiło do głębokiej donicy, przyklejone do kamienia przy pomocy keto. Jest to zupełnie inna metoda, niż ta którą znałem. Ciekaw jestem efektu, jak zaczniemy odsłaniać korzenie.
Ponadto wiele innych drzewek na różnym etapie rozwoju dostało nowe podłoże oraz ich nebari nieco zostało udoskonalone. Kolejne małe kroczki na drodze do doskonałości z wiele, wiele lat.
Poza tym jeszcze kilka drzewek i sadzonek trafiło do nowej mieszanki. Tak więc na koniec tego weekendu mogę zameldować: gotowi do nowego sezonu!